Jak wygląda codzienność jeździeckich rodzin Skrzyczyńskich i Święcickich? Dlaczego postawili właśnie na konie? Czy najmłodsi z nich również wiążą swoją przyszłość z jeździectwem? M.in. takie pytania zadała dziennikarka Annamaria Sobierajska (Tor Wyścigów Konnych Służewiec, Służewiec iTV), która spotkała się z przedstawicielami wspomnianych rodzin jeszcze podczas Cavaliady w Poznaniu (16-19 grudnia 2021 r.)! Wywiad pt. „Międzypokoleniowa jeździecka sztama” powstał dzięki inicjatywie Totalizatora Sportowego, organizatora zawodów Warsaw Jumping CSIO4*, a jego pełna treść jest dostępna poniżej.
Rodzina Święckich: Henryk sen.: Prezes Związku Hodowców Koni Wielkopolskich, właściciel Ośrodka Jeździeckiego Pałac Baborówko – organizatora międzynarodowych zawodów WKKW, Henryk jr: kiedyś czynny zawodnik WKKW, aktualnie prawnik, dyrektor zawodów obywających się w Baborówku oraz aktywny działacz w strukturach PZJ, Henryk Stanisław: przedstawiciel najmłodszego pokolenia Święcickich, podążając śladami dziadka i taty wkracza w świat zawodów jeździeckich dla najmłodszych.
Rodzina Skrzyczyńskich: Jarosław: czterokrotny mistrz Polski, aktualny lider rankingu Polskiego Związku Jeździeckiego. Wygrał już 70 konkursów zaliczanych do rankingu FEI, dochodząc w 2018 r. do 51. miejsca światowego zestawienia. Katarzyna: mama, żona i właścicielka koni, sprawnie poruszając się w jeździeckim świecie, spaja i porządkuje ich sportową familię, Patryk: wraz z bratem Filipem odkrywają jeździecką pasję, coraz częściej można zobaczyć ich na skokowych hipodromach.
Jak zaczęła się u Państwa w rodzinie jeździecka tradycja?
Henryk Święcicki sen.: Historia naszej rodziny związana z jeździectwem i hodowlą koni rozpoczęła się od pokolenia mojego dziadka i jego brata. Ten drugi, Stanisław Święcicki jeździł w reprezentacji 7 Pułku Artylerii Konnej w Poznaniu. Startował m.in. w Mistrzostwach Armii. Mój dziadek natomiast hodował konie, a ojciec pracował w stadninach. Ja się urodziłem się w Stadninie Koni Łososina Dolna. Byłem na stażu w SK Iwno, potem pracowałem w SK Posadowo. Można powiedzieć „po końsku”, że mam to we krwi.
Po założeniu przez Pana rodziny, jak dalej potoczyły się Państwa losy?
Henryk Święcicki sen.: Przez całe studia byłem związany z Poznańskim Studenckim Klubem Jeździeckim. Pod koniec nauki, właśnie tam poznałem Krystynę i tak wyszło, że… pobraliśmy się. Po zakończeniu edukacji rozpocząłem staż w Iwnie, a potem przez 10 lat byłem kierownikiem gospodarstwa w Stadninie Koni Posadowo. Po zmianach kadrowych zostałem dyrektorem Zakładu doświadczalnego w Baborówku w 1989 r. Cztery lata później wydzierżawiliśmy gospodarstwo i wtedy zaczęliśmy myśleć o hodowli koni i o sporcie.
Teraz przejdźmy do kolejnego pokolenia – Henryk Święcicki jr. Na początek muszę poprosić Cię, abyś opowiedział o wydarzeniu, które miało miejsce w grudniu na Hipodromie Wola w Poznaniu i stało się pretekstem do tej rozmowy.
Henryk Święcicki jr: Wystartowaliśmy wspólnie z synem w zawodach amatorskich. Zainspirował nas do tego Paweł Warszawski, zawodnik SJ Baborówko, a prywatnie mój szwagier. Plany zakładały start naszych synów – debiuty podczas zawodów skokowych. Paweł zadał mi pytanie: „A dlaczego Ty nie wystartujesz?”. Ostatni raz w zawodach startowałem 9 lat temu, więc pomysł na początku wydawał się nierealny. W siodle ostatni raz siedziałem 3-4 lata temu, więc wyzwanie było niemałe, ale po dwóch treningach z Pawłem zdecydowałem się na start. To wszystko przypominało mi o wydarzeniu, które zdarzyła się 23 lata temu. Dokładnie w tym samym miejscu, na Hipodromie Wola, wystartowałem w jednym konkursie ze swoim ojcem. To były jedne z ostatnich zawodów taty, a dla mnie był to debiut. Jak Paweł wspomniał o moim starcie, stwierdziłem, że tym bardziej muszę to zrobić, aby podtrzymać rodzinną tradycję. I tak to się stało. Dla mnie była to niesamowita frajda. Myślę, że Henryk Staś także podczas swoich przejazdów doskonale się bawił. Historia lubi się powtarzać.
Zapytajmy w takim razie. Jak to było startować w swoich pierwszych zawodach razem z tatą?
Henryk Stanisław Święcicki: Podobało mi się bardzo. Cieszyłem się na te zawody i naprawdę było fajnie.
Ile czasu wcześniej trenowałeś?
Henryk Stanisław Święcicki: Miałem dużo treningów w ostatnim roku. Tata wspierał mnie cały czas. I dziadek też.
A teraz czas na rodzinę Państwa Skrzyczyńskich. Opowiemy o zupełnie innej, ale jedno jest pewne – także bardzo rodzinnej historii jeździeckiej. Jarku, jak u Ciebie zaczęła się jeździecka pasja?
Jarosław Skrzyczyński: U każdego młodego człowieka w głowie kiełkują różne pomysły. W mojej rodzinie nie było tradycji jeździeckich, dziadek hodował konie, które pomagały mu w gospodarstwie. Kiedy przeszedł na emeryturę sprzedał zwierzęta, a ja jako uparty młody człowiek, przestałem chcieć odwiedzać dziadków. I wtedy stało się jasne, w gospodarstwie muszą być konie. Dziadek kupił pierwszego wierzchowca, potem kolejne. I tak to się zaczęło… Uczyłem się pracy z końmi, najpierw trochę powożenia, potem jazdy w siodle – wszystkiego po trochu.
Ile miałeś lat kiedy postanowiłeś, że zajmiesz się jeździectwem zawodowo?
Przebywać z końmi zacząłem dosyć wcześniej, miałem wtedy 6 lat. W wieku lat 13 wiedziałem już, że to jest właśnie to.
Co na to Twoi najbliżsi?
Ojciec zaaprobował mój wybór. Cała rodzina wspierała mnie w tej decyzji.
Wsparcie – to bardzo ważna kwestia w karierze każdego sportowca. Naturalnie musimy przejść do pytań do Katarzyny Skrzyczyńskiej. Kasiu, czy Ty zanim poznałaś Jarka miałaś coś wspólnego z końmi?
Katarzyna Skrzyczyńska: Tak, z bratem trenowaliśmy jazdę konną. Z Jarkiem poznaliśmy się w ten sposób, że zamieniliśmy się końmi. Chciałam sprzedać swojego konia i kupić nowego, Jarek również. Mieliśmy z bratem zrobić interes życia na koniach. Z tego interesu nic nie wyszło, ale wyszła rodzina.
Jaka na co dzień jest Twoja rola w Waszej rodzinie?
Katarzyna Skrzyczyńska: Przede wszystkim jestem żoną i matką. Staram się zapewnić spokój w domu. Dbam o podtrzymywanie naszych tradycji pozajeździeckich. Dla nas bardzo ważnymi elementami każdego dnia są wspólne śniadania, obiady, kolacje. Bardzo dużo rzeczy robimy wspólnie. Wspieram całą trójkę moich sportowców, nieważne czy jest dobrze czy jest źle, dla mnie są najważniejsi, zawsze jestem z nich dumna. Wiemy, że wspólnie ze wszystkim damy sobie radę.
Czyli Wasza rodzina to sport drużynowy?
Katarzyna Skrzyczyńska: Absolutnie.
Teraz przejdźmy do najmłodszego pokolenia rodziny Skrzyczyńskich. Jak zaczęła się Twoja przygoda z końmi?
Patryk Skrzyczyński: Obserwowaliśmy z bratem tatę podczas jego treningów i zawodów. Nasze pierwsze jazdy przyszły naturalnie, chociaż na początku nie byliśmy chętni, aby uprawiać jeździectwo. To przyszło z czasem.
W takim razie czym chcieliście się zajmować zanim przyszła pasja jeździecka?
Patryk Skrzyczyński: Nie mieliśmy chyba żadnych konkretnych pomysłów. W wieku 7-8 lat po prostu bawiliśmy się. Teraz w wieku 14 lat wiem, że chciałbym pracować z końmi. Jednak nie jestem przekonany, czy będzie to związane ze sportem zawodowym. Myślę o organizacji zawodów lub prowadzeniu rekreacji.
Umówmy się na chwilę, że rodzice nie słyszą. Czy mama i tata jakoś szczególnie motywowali Cię, żebyś wybrał jeździectwo, czy miałeś wolną rękę?
Patryk Skrzyczyński: Miałem swobodny wybór. Rodzice nie wywierali presji, wiedziałem, że mogę robić, to, co będę chciał.
Ważne jest, aby pasja miała przestrzeń do rozwoju, a najbliżsi byli ostoją. Jarku, czy jesteś dumny ze swojej rodziny?
Jarosław Skrzyczyński: Bardzo jestem dumny z Kasi, gdyby nie moja żona, nie byłoby mnie tutaj, gdzie jestem. Natomiast Patryk i Filip cały czas rozwijają skrzydła nie tylko w jeździectwie, nieustannie dostarczając nam powodów do dumy.
Wracamy do rodziny Święcickich. Henryk powiedz jak to było u Ciebie, czy doświadczenia taty, sprawiły, że jak urodził się pierworodny syn, to miał już „wpisane w rodowodzie” co będzie robił?
Henryk Święcicki jr: Myślę, że nie. To ja dążyłem do jazdy. Konie były blisko, podobnie jak w rodzinie Skrzyczyńskich, naturalnie nas jako dzieci ciągnęło do stajni. Jednak tylko ja z naszej czwórki, zacząłem jeździć sportowo. Siostry poszły zupełnie inną drogą. Jak wybrałem swoją ścieżkę, czułem od samego początku ogromne wsparcie. Na zawodach tata zawsze był ze mną. Był i trenerem, i kierowcą, i luzakiem, i sponsorem oczywiście. Tata zawsze mi sekundował, ale wsparcie było od całej rodziny. Jednak od zawsze wiedziałem, że sport będzie to dla mnie pewnym etapem. Chciałem jeździć wyczynowo, ale nie zawodowo. Tak też się stało.
Henryk Święcicki sen.: Wtrącę się, bo Heniu chyba zapomniał, jak wyglądał jego pierwszy raz na końskim grzbiecie. Jak był małym chłopcem, wsadziłem go w siodło. Niestety koń zrzucił go jeszcze w stajni. Spadł na beton, wstał, otrzepał się i poszedł do domu. Minęły dwa lata. Nikt go nie namawiał, muszę przyznać, że trochę się obawiałem po pierwszej próbie. I nagle, któregoś dnia, ubrał spodnie do jazdy i powiedział: „Idę do stajni”. I tak się zaczęło, pierwsze swoje jazdy odbywał na charakternym koniu o imieniu Bazalt.
W takim razie pytanie do Stasia. Uważasz, że masz wybór czy Twoją jeździecką karierę zaplanowali już rodzice?
Henryk Stanisław Święcicki: Myślę, że mam wybór, ale jazda konna to taka nasza tradycja rodzinna. To sport całej rodziny Święcickich.