Maciej Wojciechowski o współczesnym uprzedmiotowieniu koni

Data publikacji: 2020-08-11
Maciej Wojciechowski, fot. Dava Palej Timeless Photography



Na facebookowym profilu trenera Macieja Wojciechowskiego pojawił się refleksyjny wpis o uprzedmiotowieniu koni, traktowaniu ich nie jak pełnoprawnych partnerów sportowych, ale tylko jako narzędzi do osiągnięcia wyznaczonych celów np. na zawodach. Post jest zdecydowanie warty przeczytania i przemyślenia, a wśród komentarzy nie brak opinii, że to mocny i bardzo prawdziwy tekst, z którym powinni zapoznać się wszyscy miłośnicy jeździectwa – zarówno profesjonaliści, jak i ci luźniej związani z jazdą konną, m.in. rodzice najmłodszych zawodników. Oto pełna treść wpisu:


Prawdopodobnie już wszyscy podzielili się swoimi weekendowymi emocjami, sukcesami i osiągnięciami:)
Jedni startowali w regionie, inni gdzieś w Polsce, a inni za granicą. Wspaniale jest czytać o Waszych sukcesach i szczerze każdemu gratuluje. Ale... Czy na pewno idziemy w dobrą stronę?

Wiem, że długie wpisy są nudne i nie każdy ma ochotę na ich czytanie, ale tych wytrwałych zapraszam do przeczytanie moich paru zdań. Powyższym pytaniem, retorycznym, poprzedzam parę słów, które pisze w ramach moich obserwacji i przemyśleń, nikogo przy tym nie wskazując ani nie oceniając.

Od dłuższego czasu obserwując zawody jeździeckie, treningi czy codzienne życie w różnych stajniach wracam do czasów mojego dzieciństwa, porównując dwa światy, braku możliwości i obecnych, prawie nieograniczonych możliwości. Zadaje sobie pytanie co spowodowało, że ze wszystkich sportów na świecie wybrałem jeździectwo, ze wszystkich zawodów, zawód trenera w jeździectwie. Oczywiście emocje związane z rywalizacją sportową są bardzo ekscytujące i uwalniające endorfiny, wręcz można powiedzieć są uzależniające. Ale to w każdym sporcie możemy odczuć.

W moim przypadku zdecydowanie fascynacja końmi była czynnikiem decydującym. Zaczynałem przygodę ze sportem jeździeckim w czasach, gdzie dostęp do koni był ograniczony. Właściwie własność prywatna nie istniała, a do naszej dyspozycji mieliśmy konie klubowe, stadninowe. Były to różne konie, jedne coś tam skakały, drugie raczej nawet nie próbowały, a ktoś kto poprawnie przejeżdżał konkurs 120 cm był the best. Cieszyła możliwość wyczyszczenia konia (jak miało się własne szczotki to było ekstra ), cieszyła każda możliwość dosiadania go, wyjazd w teren czy spacer.

Dzisiaj do dyspozycji zawodników są konie z najlepszych linii hodowlanych, mające dużo chęci i możliwości. Juniorzy startują z powodzeniem w konkursach 140 cm, a sport jeździecki z roku na rok przyciąga coraz większe rzesze fanów końskiego grzbietu. Wydawać by się mogło, że wszystko idzie w dobrym kierunku, koni jest dużo, zawodników jest dużo, stajni jest coraz więcej, dobrych wyników, nawet na arenach międzynarodowych, jest też coraz więcej.

Zastanawiam się tylko, dlaczego mam coraz częściej, patrząc na reakcje „jeźdźców”, wrażenie negatywne, takie, które nie pozwala mi ze spokojem patrzeć na nasz sport. Doszedłem do wniosku, że jest to związane w moim odczuciu z coraz większym uprzedmiotowieniem koni. Tych wspaniałych zwierząt, które na co dzień są głównymi aktorami naszych rozgrywek. Nie widzę już tyle szacunku dla tych zwierząt, nie dostrzegam aż takiej bezinteresownej radości z przebywania w ich towarzystwie.

Tak jak napisałem na początku, nikogo nie oskarżam, nie wskazuje i nie wkładam wszystkich do jednego worka. Jestem pewien, że nadal jest rzesza wielu ludzi dla których sam koń jest najważniejszy. Mimo wszystko wraz z rozwojem popularyzacji naszego sportu dostrzegam coraz więcej zobojętnienia wobec tych zwierząt, sprowadzającego się tylko do wykorzystania go w celu zdobycia wyniku sportowego. Najgorsze jest to, że najwięcej dostrzegam to u młodych ludzi, czy wręcz dzieci. Już samo obcowanie z koniem, możliwość troski o to w pełni od nas uzależnione zwierze, czy radość z jazdy wierzchem bez wyczynu nie jest tak widoczne. A bywa niewidoczne wcale.

Niektórzy być może powiedzą, czy pomyślą, że zaczynam prawić morały, starzeje się i gadam bzdury. Przecież wszystko jest ok, takie czasy. Jest ok, kocham ten sport i zawsze cieszę się z jego rozwoju, bo w obecnych czasach jest to czynnik decydujący o przetrwaniu koni w przestrzeni publicznej. Sam będąc trenerem kładę nacisk na pracę w celu uzyskanie umiejętności moich jeźdźców, co w końcu ma się przerodzić w dobry wynik w rywalizacji sportowej.

Ale może warto się nad tym zastanowić, żeby uczyć jak najwięcej szacunku dla tego zwierzęcia, uczyć jak odczuwać radość z prostych sytuacji związanych z bliskości z końmi. Boks w stajni - trening- boks- konkurs- boks i poklepanie czy agresja po udanym lub nieudanym przejeździe nie wystarczy żeby móc o sobie mówić jestem jeźdźcem i kocham konie. Bez samego lubienia koni, tych spełniających nasze sportowe ambicje i tych niekiedy nie spełniających, nigdy nie zrozumiemy ich do końca, nie staniemy się ich partnerami, a w efekcie nic dobrego dla wszystkich nie wyniknie.

Życzę wszystkim wspaniałych chwil wynikających z bliskości z końmi:)

Powodzenia.




tekst i opracowanie: equista.pl, źródło: Maciej Wojciechowski/Facebook, fot. Dava Palej Timeless Photography