Cavaliada od kuchni: Małgorzata Koszucka

Data publikacji: 2018-01-12
Małgorzata Koszucka & Alvaro fot. Oliwia Chmielewska

 

Wielu z nas na pewno zastanawia się jak właściwie Cavaliada wygląda od kulis. Z perspektywy zawodnika, organizatora czy wolontariusza. Dlatego w naszym cyklu "Cavaliada od kuchni" postanowiliśmy pokazać te prestiżowe zawody z nieco innej perspektywy. 

Do kolejnej krótkiej rozmowy zaprosiliśmy zawodniczkę skoków, dwukrotną zwyciężczynię Ladies Cup (2016-2017), reprezentantkę klubu KJ Wechta Rosnówko - Małgorzatę Koszucką, która bez wątpienia jest jedną z najlepszych polskich amazonek startujących w kolejnych edycjach Cavaliada Tour. 

 

Equista: Dziękujemy za znalezienie dla nas kilku chwil. Start w Poznaniu to już kolejna Twoja Cavaliada. Czy pamiętasz swój "cavaliadowy" debiut?

Małgorzata Koszucka: Oczywiście, że pamiętam (śmiech). Pierwszy raz udało mi się wystartować na Cavaliadzie w Lublinie w 2014 roku. Zgłoszona byłam na moim prywatnym koniu, ale pech chciał, że tydzień przed wyjazdem pękło mu kopyto. Maks (Makymilian Wechta - przyp. red.) zaproponował, żebym wystartowała na pożyczonej od niego Calandzie. Siedziałam na niej tylko dwa razy przed startem, ale udało nam się nawet wyjechać na dekorację. 

Equista: Imponujące! A powiedz nam czym dla Ciebie jest Cavaliada? Czy, któryś z etapów jest dla Ciebie w jakiś sposób wyjątkowy?

Małgorzata Koszucka: Cavaliada jest dla mnie z pewnością najważniejszymi zawodami w roku. Pomijając wysoką rangę, dobrą obsadę zawodników i świetną organizację, to także piękne wydarzenie emocjonalne. Zawsze, przynajmniej mi, przyjemniej startuje się przy pełnych trybunach, z których słychać głośny doping. Dla mnie prywatnie, Cavaliada to taki rodzaj krótkich wakacji. Jeśli miałabym wybrać edycję, która jest dla mnie wyjątkowa, byłby to z pewnością Lublin. Jest w tym miejscu coś przyjemnego, dobrze mi się tam startuje. Z jednej strony jest tam kameralnie, a z drugiej czuć bardzo miłą atmosferę i mimo mniejszej ilości ludzi niż w Poznaniu, czy Warszawie, publiczność jest niesamowita. 

 

 

Equista: Wiemy już jak Ty czujesz się na Cavaliadzie, a jak jej atmosferę odczuwają Twoje konie? Są bardziej zestresowane i zmotywowane niż zazwyczaj? Czy start w tak dużej, wypełnionej kibicami hali robi na nich szczególne wrażenie?

Małgorzata Koszucka: To tak naprawdę zależy od konia. Myślę, że na Charlene ta atmosfera działa motywująco, zawsze wchodzi na parkur podekscytowana, ale gdy przekroczy celowniki, jest już skoncentrowana tylko na przeszkodach. Może śmiesznie to zabrzmi, ale wydaje mi się, że w takich warunkach dostaje troszkę więcej mocy Zupełnie inna sytuacja jest z Alvaro, który zwraca uwagę na każdy, najdrobniejszy szczegół. Nieważne, czy ktoś robi zdjęcie, czy jakiś koń zarży na rozprężalni, musi zawsze wszystko skontrolować i przez to niestety łatwo się rozkojarza. U reszty koni myślę, że jest to odzwierciedleniem moich emocji, im bardziej ja się stresuję, tym bardziej one to czują.

 

 

Equista: A czy masz może jakieś "cavaliadowe" marzenie, cel który motywuje Cię do jeszcze cięższej pracy na treningach. Czy możesz nam je zdradzić?

Małgorzata Koszucka: Myślę, że większość polskich jeźdźców marzy, aby wygrać Grand Prix na Cavaliadzie w Poznaniu. W tym roku dzięki Andrzejowi zobaczyliśmy, że jest to możliwe i taki sukces bardzo motywuje do dalszej pracy na treningach. Ale trzeba zejść na ziemię (uśmiech). Myślę, że w tym momencie moim realnym marzeniem jest wygranie jednego z konkursów zaliczanych do światowego rankingu, obojętnie której edycji Cavaliady. Mam nadzieję, że niebawem się ono spełni!

Equista: I tego Ci z całego serca życzymy! Dziękujemy za rozmowę i mamy nadzieję, że zobaczymy się już wkrótce w Lublinie :) 

 

 

 

 

Poniżej zamieszczamy linków do opublikowanych wcześniej wywiadów z serii Cavaliada od kuchni:

 

 

 

fot. Oliwia Chmielewska/Equista.pl