Jej przygoda z jeździectwem zaczęła się w tym samym roku, w którym odbyła się koronacja królowej Elżbiety II, a Dwight Eisenhower został prezydentem USA. Konie szybko stały się niezbędnym elementem jej życia, co trwa nieprzerwanie aż do dziś! W grudniu Linda Senser będzie obchodzić 87. urodziny, a gdy ktoś pyta ją o rezygnację z jazdy konnej, jej odpowiedź brzmi: „Czy kiedykolwiek zamierzam się zatrzymać? Cóż, zawsze wszystkim mówię, że będą mnie grzebać razem z moim koniem!”.
Linda Senser urodziła się w 1933 r. w Alabamie, a jazda konna pojawiła się w jej życiu w 1953 r. Jako 18-latka mieszkała na zboczach Gór Skalistych, administracyjnie podlegając pod miejscowość Boulder w stanie Kolorado, położonej ok. 50 km od Denver. Wówczas zaczęła tam jeździć konno pod okiem zatrudnionych w tych okolicach najprawdziwszych kowbojów z Teksasu, choć nie była to nauka w naszym rozumieniu tego słowa. Senser popełniała błędy, których nikt nie korygował, ale z czasem po prostu sama doszła do tego, co robić, a czego nie. Trzeba wziąć pod uwagę, że było to zupełnie inne czasy, inne standardy opieki – najlepszym przykładem może być brak świeżej wody dla koni w gospodarstwie, w którym pracowała Linda. Nikt się tym nie przejmował, ponieważ stałym elementem każdego dnia było dwukrotne sprowadzenie wszystkich koni po zboczach gór, by na dole mogły napić się wody ze strumienia. W ten sposób problem uznawano za rozwiązany, a wg wspomnień Lindy wszystkie zwierzęta cieszyły się bardzo dobrym zdrowiem, żaden z nich nigdy nie zachorował na kolkę czy coś równie poważnego.
Niemal samodzielne poznawanie tajników jazdy konnej rozbudziło w niej ogromną i nieustanną potrzebę poszerzania swojej wiedzy: „Moją pasją jest »poprawna« jazda konna i dążenie do tego celu. Przeczytałam każdą książkę, jaka wpadła w moje ręce, obejrzałam mnóstwo filmów, marzłam podczas wielu zimnych i wietrznych dni, by móc zobaczyć wszystkie dostępne kliniki”. Naturalny dryg do jeździectwa przerodził się w wykonywany zawód – Linda Senser była m.in. członkinią Rocky Mountain Dressage Society, trenerką swojej córki oraz klubowych juniorów, których skutecznie przygotowywała do zawodów w ujeżdżeniu. Amerykanka do dziś uwielbia obserwować, jak ludzie zaczynają świadomie poprawiać swoje relacje z koniem, jak zależy im na zwiększeniu bezpieczeństwa jazdy konnej, co nie wynika z narzucenia konkretnego zadania, a odnalezienia w sobie rzeczywistej potrzeby udoskonalenia swojego stylu jazdy.
Jeździectwo nie było i nie jest tylko dodatkiem czy oryginalnym hobby – to całe jej życie. Pierwszym zakupionym przez nią koniem był Honey Pot („najstraszniejszy koń na świecie”), ale łącznie posiadała ich ponad 60. Całkowite poświęcenie się tym zwierzętom dało jej mnóstwo radości i poczucia spełnienia, bo nigdy nie uznawała tego za obowiązek, a bardziej jako wybór swojej ścieżki. Wszystkie wolne chwile również spędzała w siodle, np. często wybierając się ze swoim mężem na wyprawy w dzikie górskie tereny. Linda i Rudy potrafili wspólnie jechać nawet po 12 godzin dziennie, pokonujac wówczas aż do 80 km! Dzisiaj takie wycieczki już nie wchodzą w grę, ale 86-latka wcale nie ma zamiaru całkowicie rezygnować z radością, jaką daje jej jazda konna, choć teraz konie są bardziej jak… lekarstwo! Linda Senser ma dość duże problemy z plecami i jest po poważnej operacji stawu biodrowego, ale wszelkie bóle i inne dolegliwości mijają, gdy tylko Amerykanka znajdzie się w siodle.
Historią Lindy Senser zainteresowała się Międzynarodowa Federacja Jeździecka, która opublikowała artykuł na ten temat oraz serię zdjęć – fotografie wykonała Becca Tolman z Impulsion Images, chciała uchwycić radość Lindy, jej widocznie zamiłowanie do koni i prawdziwą pasję, która może stanowić inspirację dla wielu osób z całego świata.